Na młodego pacjenta, któremu wydawało się, że koronawirus to mocno naciągana legenda, czekają teraz długie miesiące leczenia. – Oczywiście, zabieg, któremu został poddany uratował mu życie – mówi profesor Golusiński. – Ale pozostawił po sobie poważne konsekwencje. Żeby ten człowiek mógł dalej normalnie żyć, będzie musiał mieć odtworzony dolny odcinek krtani i tchawicy. Przykład, który podałem jest jednym z wielu. I pokazuje, że w żadnym wypadku nie powinniśmy bagatelizować COVID-19. My z tym wirusem się nie rozstaliśmy, nie wiadomo jaki będzie scenariusz, ale wiele zależy od nas samych i od naszego podejścia do szczepień. To pierwsza, podstawowa sprawa, która pozwoli nam, społeczeństwu wyjść z tej trudnej sytuacji cało.
Na jakim poziomie są szczepienia w Polsce? – Gdy trafiają do mnie pacjenci, to zawsze pytam, czy są zaszczepieni – przyznaje profesor Golusiński. – I co się okazuje? Ciągle jest 50 do 50, co oznacza, że co druga osoba, którą mijamy na ulicy nie jest bezpieczna. Obawiam się, że w lipcu szczepionki będą leżeć i czekać na chętnych. Tu bardzo negatywną rolę odgrywają silne ruchy antyszczepionkowe. Jako lekarz jestem dobrze zorientowany i posiadam aktualny stan wiedzy medycznej. Uważam, że argumenty przeciwników szczepień są absolutnie niemerytoryczne. Powikłania, którymi straszą, zawsze mogą wystąpić, ale traktuje się je w stosunku do liczby zaszczepionych ludzi i to wypada w promilach. Nie można mówić nawet o jednym punkcie procentowym.
Profesor Wojciech Golusiński podkreśla, że już w styczniu wszyscy pracownicy Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu, jako grupa „zero” zostali zaszczepieni. – Przeszliśmy to bardzo dobrze, wprawdzie dwie osoby mimo szczepień zachorowały, ale przebieg infekcji był bardzo łagodny – mówi.
Od początku pandemii COVID-19 spowodował w Polsce tysiące zgonów. Gdy kolejne fale zakażeń zalewały nasz kraj uruchamiano kolejne łóżka, przekształcano szpitale, kupowano sprzęt. – Ale mimo to ponieśliśmy poważną klęskę jeśli chodzi o skuteczność w leczeniu pacjentów covidowych – mówi profesor Wojciech Golusiński. – Bo to nie liczba łóżek czy dostępność do sprzętu decyduje o tym, czy opieka jest właściwa, czy nie. Gdy rozmawiam z osobami, które przechorowały koronawirusa i leżały w szpitalach, małych, dużych, to podkreślały to samo. Nie czuły się bezpiecznie, bo personelu było mało. A medycy, którzy dawali z siebie wszystko, w pewnym momencie tracili wydolność. Ta sytuacja powinna otworzyć nam oczy. Szczególnie tym, którzy podejmują ważne decyzje w kraju. Pandemia obnażyła braki kadrowe. Owszem, możemy kupić dużo rezonansów, respiratorów, tomografów, ale kto je obsłuży, opisze badanie, zinterpretuje? Powinniśmy zacząć od podstaw, edukować młodych ludzi i stworzyć im takie warunki, żeby chcieli się kształcić w zawodach medycznych. Zawodach, które są trudne, odpowiedzialne, wymagające osobowości empatycznej. Myślę zarówno o lekarzach, jak i pielęgniarkach, pielęgniarzach, ratownikach medycznych, laborantach. Te osoby muszą być dumne z zawodu i mieć zapewnienie, że utrzymają rodzinę. Że będą spokojnie mogły żyć i patrzeć w przyszłość. A nie, będąc na ostatnim roku studiów zbierać oferty z Europy, bo nie wiedzą, czy dostaną się na staż, czy zrobią wymarzoną specjalizację… Musi być plan działania. To długi proces, ale jeśli zaczniemy dzisiaj, to za 5, 10 lat będą efekty. A pacjenci nie będą miesiącami, a nawet latami czekać na operację stawu biodrowego, zaćmy czy migdałków.
Zdaniem profesora – polski system ochrony zdrowia wychodzi z pandemii „poobijany”. – Sama choroba na początku została zlekceważona, i to przez cały świat – mówi. – My w tym pierwszym okresie zamykaliśmy lasy i skwery, place zabaw, i nikt nie przypuszczał, że choroba prędzej czy później da o sobie znać ze zdwojoną mocą. Ciężki przebieg to jedno, a powikłania „pocovidowe” to drugie. Występują często wiele miesięcy po przechorowaniu, a dotyczą przede wszystkim ośrodkowego układu nerwowego, pojawiają się problemy z zapamiętywaniem, zaburzenia wzroku, słuchu, równowagi, dochodzi do późnych zawałów, udarów. To wszystko związane jest z infekcją. Cieszymy się, że wracamy do normalności, że na ulicy nie musimy nosić maseczek, ale ja zachęcam, żeby te maseczki zakładać wchodząc do sklepów i innych miejsc, gdzie gromadzą się ludzie. Nie wolno zapominać o dystansie.
Próba opanowania epidemii pociągnęła za sobą wiele zmian na każdym poziomie polskiej opieki zdrowotnej. Dzięki skierowaniu wszystkich sił na walkę z koronawirusem, z pewnością udało się uratować wiele ludzkich istnień, jednak pojawiło się kolejne zagrożenie. – Pokłosiem ostatnich miesięcy jest duża grupa chorych, zgłaszających się do leczenia onkologicznego w zaawansowanym stopniu choroby, wówczas nasze działania są ograniczone. Nierzadko możemy pomóc tylko częściowo – mówi profesor. – Nadszedł najwyższy czas, żeby uświadomić jak ważne jest dbanie o własne zdrowie. Nie bójmy się korzystać z porad specjalistów, nie bójmy się szpitali (tu jest bezpiecznie), wykorzystujmy możliwości, które dają nam programy profilaktyczne, a których jest coraz więcej. Raka głowy i szyi, piersi, prostaty, jelita grubego… Tu nie trzeba czekać w kolejkach, a jeśli choroba zostanie rozpoznana, to pacjent natychmiast wchodzi na szybką ścieżkę onkologiczną. To daje ogromną szansę na wyleczenie. Pandemia nie może spowodować, że sami skazujemy się na niepowodzenie.