Nie dotarł na początku lipca na wernisaż wystawy swoich
prac, ale pojawił się na finisażu. Rafał Olbiński, jeden z najbardziej znanych
na świecie współczesnych polskich artystów, gościł dzisiaj w Muzeum Okręgowym w
Koninie. Zachwycał się tym miejscem, mówiąc, że „jest jak z surrealistycznego
snu”. Chwalił też sam Konin. – W życiu nie pomyślałem, że to takie ładne miasteczko
nad rzeką. Ta Warta taka spokojna – mówił artysta. – Taka fajna zieleń, a
myślałem, że to jakieś przemysłowe miasto, zakurzone, z chłoporobotnikami się
włóczącymi, a tu śmietana intelektualna.
Rafał Olbiński
miał być gościem wernisażu na początku lipca, jednak się nie pojawił. Na
nagraniu obiecał, że na pewno do Konina przyjedzie i słowa dotrzymał. – Nie
pamiętam, jaki kłamliwy pretekst wtedy wymyśliłem – żartował. – Chyba jakaś
choroba – usłyszał od prowadzącego spotkanie Mateusza Krzesińskiego. – To taki
dosyć banalny powód. Mogłem coś lepszego podać – dodał z uśmiechem artysta.
Rafał
Olbiński mówił między innymi o pracach, które można było oglądać przez ostatnie
tygodnie w Muzeum Okręgowym w Koninie. – To są najczęściej prace dosyć stare,
bo jestem jeszcze starszy niż one. O dziwo! Niektórych nawet nie pamiętam,
muszę sobie przypominać co pewien czas – mówił artysta. – Kiedy większość z
nich malowałem czy robiłem, nie myślałem, że kiedykolwiek będę z państwem na
ten temat rozmawiał. Do głowy by mi nie wpadła taka myśl.
Nie
ukończył akademii sztuk pięknych, jak zdradził, pytany jak doszedł do tego
miejsca, w którym dzisiaj jest. – Nie kończyłem żadnej szkoły artystycznej, a
architekturę na politechnice. Jestem inżynierem – mówił. – Najpierw nielegalnie
w Warszawie utrzymywałem się z rysunków satyrycznych. Były one dosyć słabe, także
cienko przędłem, było w nich mało humoru. Ostatnio, żeby być dowcipnym kupiłem
sobie w Stanach Zjednoczonych taką książkę „Jak być dowcipnym? Jestem na drugim
rozdziale, więc jeszcze w pełni nie jestem dowcipny – mówił Rafał Olbiński. Po
tej krótkiej dygresji wyjaśnił, że nauczył się sam tego, co robi. – Często jak
się jest studentem Akademii Sztuk Pięknych, maluje się tak jak profesor każe
czy sugeruje. I istnieje taka jego kopia. Jeśli ktoś ma jakąś wyjątkową
indywidualność, a takich ludzi jest stosunkowo mało, to potem robi coś innego
niż ten profesor, i jakoś się broni. A ponieważ ja nie miałem takiego
profesora, sam się uczyłem – mówił Rafał Olbiński siedząc w zamku Muzeum
Okręgowego, gdzie wokół rozwieszone były jego prace. Co ciekawe miał też jedną na
koszulce, bo – jak zdradził – pewna młodzieżowa firma odzieżowa zwróciła się
kiedyś do niego, czy może wykorzystać jego prace na swoich ubraniach.
Artysta
opowiadał też, że od czasu, gdy wybuchła pandemia zimy spędza na Martynice.
Jest tam 5 miesięcy w roku. Kiedyś kupił tam mieszkanie. Gra między innymi w
golfa, ale i pracuje. – Tam jest w porównaniu z Polską czy Nowym Jorkiem genialne
światło cały dzień. Jestem nie tylko zdrowszy i silniejszy, to nowa odsłona biologiczna
i intelektualna, bo trzeba było się francuskiego trochę uczyć. Wszystko zaczęło
działać. Byłem też bardzo produktywny, bo światło było i dużo pracuję. Poza
tym, że słabo gram w golfa, to tylko potrafię malować. Mój dzień wygląda dosyć prozaicznie
– mówił artysta. Ceni również wizyty w takich miastach jak Konin. – Naprawdę
odkrywa się rzeczy, o których w ogóle nie miało się pojęcia. To jest
fantastyczne. W życiu nie pomyślałem, że to takie ładne miasteczko nad rzeką.
Ta Warta taka spokojna – mówił Rafał Olbiński, który był w restauracji Rogatka.
– Taka fajna zieleń, a myślałem, że to jakieś przemysłowe miasto, zakurzone, z
chłoporobotnikami się włóczącymi, a tu śmietana intelektualna – dodawał. O Muzeum
Okręgowym powiedział, że to cudowne miejsce, jak z surrealistycznego snu, z
wiatrakiem i sadem owocowym.
– Biegnę
podziękować, bo sprawił pan tyle stresu w moim życiu – mówiła Elżbieta Barszcz,
dyrektor Muzeum Okręgowym w ręku trzymając bukiet czerwonych róż. Artysta podziękował
i kwiaty przekazał jej, bo – jak powiedział – do niej pasują.