Gdy zauważył leżącego na ziemi nieprzytomnego mężczyznę, natychmiast zadzwonił po karetkę. - Ale jak powiedziałem, że ten pan znajduje się naprzeciwko szpitala przy Wyszyńskiego, poradzono mi, żeby udać się na pomoc doraźną, która znajduje się w szpitalu – opowiada 17-letni Tomek, który ostatecznie sam… zaniósł mężczyznę do dyżurującego w szpitalu lekarza.
Mężczyzna leżał przy pubie na rondzie, naprzeciwko szpitala. - Miał około czterdziestki i nie było z nim żadnego kontaktu - opowiada chłopak. - Nie czułem od niego alkoholu, więc pomyślałem, że to zawał. Wykręciłem numer 112. Odebrał jakiś pan i przekierował mnie do Konina. Kiedy powiedziałem, że znajdujemy się naprzeciwko szpitala przy Wyszyńskiego, jakaś pani stwierdziła, że w szpitalu jest pomoc doraźna, i żeby tam się udać. Co miałem zrobić? Chwyciłem tego mężczyznę za ręce, zarzuciłem jego ramię na siebie i zacząłem iść. On ledwo, bo ledwo, ale stawiał kroki. Oczy przez cały czas miał zamknięte. Dyżurująca w szpitalu lekarka zadzwoniła po karetkę. Przyjechali i zabrali tego pana na SOR.
– Dyspozytor medyczny odbierający wezwanie otrzymał informację, najpierw od operatora numeru 112, a później od tego młodego człowieka, że zarówno on, jak i ten pan znajdują się na terenie Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Koninie przy ulicy Wyszyńskiego 1 – informuje Robert Mazurek szef do spraw medycznych w konińskim Wielkopolskim Centrum Powiadamiania Ratunkowego. – Mając na uwadze miejsce pobytu tych mężczyzn, dyspozytor poinstruował, że w szpitalu znajduje się nocna i świąteczna pomoc doraźna, i że tam otrzymają poradę lekarską. Nie wszystkie decyzje dyspozytora medycznego mogą budzić zadowolenie czy aprobatę świadków zdarzenia lub członków rodzin – komentuje Robert Mazurek. – W tym jednak przypadku pacjent znajdował się już na terenie szpitala.
17-letni Tomek nie zgadza się z tymi wyjaśnieniami. Twierdzi, że od szpitala dzieliła ich ulica. – A gdyby ten człowiek rzeczywiście potrzebował natychmiastowej reanimacji? – pyta.