Po raz kolejny lubelska gala Suzuki Boxing Night okazała się szczęśliwa dla pięściarza Zagłębia Konin, Mateusza Goińskiego. Reprezentant Polski pokonał po zaciętym pojedynku pięciokrotnego mistrza Czech, Milosa Bartla.
Mateusz Goiński po raz czwarty wystąpił na gali Suzuki Boxing Night w Lublinie. Do tej pory trzykrotnie wygrywał: raz w 2019 roku z Bułgarem Kristiyanem Nikolovem oraz dwukrotnie w ubiegłym roku, z Sebastianem Wiktorzakiem i Chorwatem Petarem Laskurem. W kolejnej odsłonie boksu olimpijskiego w kategorii średniej do 75 kg Goińskiemu przyszło się mierzyć z utytułowanym Czechem, Milosem Bartlem.
Pięciokrotny mistrz Czech okazał się zdecydowanie najtrudniejszym z dotychczasowych przeciwników koninianina. Goiński słabo wszedł w pojedynek. Jego ciosy kierowane na głowę chybiały celu, a w dodatku nadziewał się na pojedyncze ciosy kontrujące. Reprezentant Polski szybko zmienił taktykę i zaczął celować na korpus, dzięki czemu wyprowadził kilka celnych kombinacji.
Druga odsłona była bardzo wyrównana. Sporo było w niej krótkich wymian w zwarciu. Kilka razy bokser Zagłębia trafiał na korpus i na twarz, przy czym nie udało mu się uniknąć kilku groźnych ciosów Bartla. W samej końcówce rundy Goiński był nawet niesłusznie liczony, kiedy otrzymał cios poniżej pasa, po którym przyklęknął na ringu.
W trzeciej rundzie koninianin osłabł, przez co optycznie przeważał Czech. W pierwszej minucie tej odsłony Bartl posłał celny prawy prosty na twarz Goińskiego. Nie brakowało kombinacji, z których pojedyncze ciosy trafiały pięściarza Zagłębia, próbującego jeszcze trafić rywala przed końcem pojedynku.
Ostatecznie sędziowie zadecydowali o wygranej 2:1 Mateusza Goińskiego. Przebieg pojedynku na pewno nie był łatwy w ocenie. A jak na gorąco walkę skomentował polski bokser? – Bardzo wymagający przeciwnik, nie bez powodu pięć razy został mistrzem Czech. Postawił mi bardzo wysoko poprzeczkę, ale na szczęście to ja byłem dziś zwycięzcą – komentował Goiński, który na antenie TVP Sport odniósł się także pozytywnie do współpracy z trenerem Walerym Korniłowem.
fot. Mateusz Goiński