Miał tak wysokie stężenie alkoholu w organizmie, że kiedy „dmuchał” na policyjnym alkotesterze zabrakło… skali. Do badania wykorzystano inne urządzenie, które wykazało ponad 4,5 promila. Kierowca tłumaczył, że wypił litr piwa i 0,7 litra wina, a wsiadł za kierownicę, bo… czuł się dobrze. - Dodał, że w innym wypadku by tego nie zrobił - komentuje Marek Kasprzak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koninie.
We wrześniu ubiegłego roku konińscy policjanci zostali wezwani na Zatorze, gdzie doszło do stłuczki. Sprawca kierujący osobowym autem uderzył w inny samochód, a jego zachowanie wskazywało, że może być pijany. Funkcjonariusze postanowili zmierzyć stan trzeźwości podejrzanego kierowcy. Jak się okazało - nie było to wcale takie proste. Alkotester nie był w stanie zmierzyć ile promili w wydychanym powietrzu ma mężczyzna, bo kiedy „dmuchał” nagle skończyła się skala. Konieczne było użycie innego urządzenia do pomiaru alkoholu.
Wykazało ponad 4,5 promila. - Zgodnie z literaturą medycyny sądowej i psychiatrii - dla człowieka stężenie alkoholu we krwi od 3 do 4 promili objawia się pogłębiającymi się zaburzeniami świadomości prowadzącymi do śpiączki, upośledzeniem odruchów i czucia, obniżeniem temperatury ciała i ciśnienia krwi z możliwym zahamowaniem oddychania i zaburzeniami rytmu serca - mówi prokurator Marek Kasprzak. - Pomimo opisywanych medycznie objawów, kierujący w czasie przesłuchania tłumaczył, że gdyby czuł się źle, to nie wsiadłby za kierownicę.
Pijany sprawca stłuczki za swoje zachowanie odpowie przed sądem, gdzie trafił właśnie akt oskarżenia.