Zgodnie z zapowiedziami obecnego rządu w ciągu trzech lat wynagrodzenia nauczycieli mają wzrosnąć o 15 procent. Wojciech Adaszewski, wiceprezes wielkopolskiego okręgu Związku Nauczycielstwa Polskiego, uważa, że w budżecie państwa zabraknie pieniędzy na podwyżki.
Premier Beata Szydło podczas uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego na Podkarpaciu zapowiedziała podwyżki dla nauczycieli. Ich pensje mają wzrosnąć o 15 procent w ciągu trzech lat. Od 1 kwietnia 2018 nauczyciele mają zarabiać więcej o 5 procent. Kolejne podwyżki będą wypłacane od 1 stycznia 2019 i od 1 stycznia 2020 roku. Wojciech Adaszewski podkreśla, że rząd proponuje wzrost wynagrodzeń, ale jednocześnie chce zlikwidować niektóre dodatki (mieszkaniowy i zasiłek na zagospodarowanie), wydłużyć okres uzyskiwania kolejnego stopienia awansu zawodowego oraz wprowadzić ograniczenia w uzyskiwaniu urlopu zdrowotnego.
Wiceprezes wielkopolskiego okręgu ma wątpliwości, czy nauczyciele rzeczywiście otrzymają podwyżki. Zastanawia się, skąd rząd zdobędzie na to pieniądze. - W 2017 roku subwencja oświatowa wynosi 41 miliardów 909 milionów złotych. Na następny rok w projekcie budżetowym zaplanowano na ten cel 41 miliardów 932 miliony złotych, czyli o 23 miliony więcej. Koszt podwyżki według naszych obliczeń to 1 miliard 300 milionów złotych. Skąd MEN spodziewa się uzyskać brakującą kwotę? - pyta Wojciech Adaszewski.