Od ponad miesiąca, po ucieczce przed wojną, mieszkają w hotelu „Konin”. Tutaj czują się bezpiecznie i są wdzięczni koninianom za okazaną pomoc, często też jednak płaczą i myślą o najbliższych, którzy zostali w Ukrainie.
By obiekt mógł przyjąć uchodźców, musiał być wcześniej przygotowany. Na każdym z trzech pięter powstał pokój socjalny. Są tutaj stoły i krzesła, lodówka wypełniona po brzegi produktami spożywczymi, są naczynia i sztućce. – Tutaj też są dostarczane posiłki, obiady są tak około godziny 13.00 – mówi Janusz Zawilski. Na każdym piętrze są też suszarki na pranie, żelazka i deski do prasowania. W piwnicy hotelu została przygotowana pralnia – są dwie pralki i suszarka, z których uchodźcy mogą korzystać, bo swoje ubrania piorą sami. O czystą pościel, prześcieradła, ręczniki dba hotelowa obsługa. – Goście też w pokojach sprzątają sami, nie chcemy wkraczać w ich prywatność – mówi Janusz Zawilski.
Czy hotel „Konin” byłby w stanie jeszcze pomieścić więcej Ukraińców? Początkowo mowa była o 50 osobach, a teraz jest ich już 57. Janusz Zawilski przyznaje, że tak, gdyby pojawił się jakiś inwestor strategiczny chcący sfinansować utrzymanie dodatkowego piętra dla około 25 osób. – Jedną taką propozycję wysłaliśmy – mówi prezes PTHU „Konin”.
A jak żyje się tym, którzy są w hotelu „Konin” już od około miesiąca? Mieliśmy okazję porozmawiać z mieszkańcami. Wśród nich są trzy siostry, które przyjechały tutaj z dziećmi. – Dziękujemy Koninowi za takie wspaniałe przyjęcie – mówią. Czują się tutaj dobrze, choć – jak wiadomo – myślami są cały czas z najbliższymi w Ukrainie. Tam zostali ich mężowie, rodzice. – Teraz szukamy pracy w czym się da. Na pewno przeszkadza brak znajomości języka polskiego. – mówią. Dodając, że zapisały się na kurs i czekają teraz na wyznaczenie daty zajęć. Na razie tylko przy pomocy słownika w telefonie uczą się pojedynczych słów. Jedna z kobiet wymienia te, które już bez problemów wymawia: „dziękuję”, „do widzenia”, „proszę bardzo”, „dzień dobry”.
Rozmawiamy też z panią Julią, której mąż walczy na froncie. – Ciężko nam się z nim skontaktować przez telefon, bo ich podsłuchują i mogą namierzyć – mówi.
Odwiedzamy też pokój zajmowany przez trzyosobową rodzinę. To trzy pokolenia kobiet – babcia, mama i córka (Natalia, Wiktoria i mała Arina). – Przyjechałyśmy tutaj z Warszawy, bo znajomi nam zarekomendowali, że Konin to miasto, gdzie są dobrzy ludzie – mówi pani Wiktoria. W Ukrainie został jej mąż oraz siostra z rodziną. – Oni są patrioci! – mówi. – Ja też kocham swój kraj, ale chcę chronić swoje dziecko. Mąż teraz siedzi w domu, bo pracy tam nie ma.
Mieszkali w obwodzie dniepropetrowskim. Kobiety pokonały 1.400 kilometrów. Wzięły tylko najpotrzebniejsze rzeczy i leki dla małej Ariny. Ona sama natomiast zabrała swoją ikonę, którą dostała z okazji chrztu. W skromnym bagażu nie mogło zabraknąć zdjęć najbliższych. Porozwieszane są teraz w pokoju hotelowym na ekranie telewizora. Gdy kobiety zaczynają nam pokazywać, kto na nich jest, w ich oczach pojawiają się łzy. Czują ogromną tęsknotę za krewnymi, którzy zostali w ogarniętym wojną kraju, i boją się o ich bezpieczeństwo. I tak jest każdego dnia. Nie są w stanie powiedzieć, kiedy wrócą do swojej ojczyzny. I choć mówią o ogromnej pomocy ze strony Konina, to Ukraina jest ich domem. Nie wyobrażają sobie, że mogłyby tam nie wrócić już nigdy.
Tak samo jak pani Wiktoria i jej dwóch synów Denis i Dima. Do Konina przyjechali 14 marca z obwodu charkowskiego. Gdy stamtąd wyjeżdżali, nad ich głowami latały rakiety. – Zostaliśmy tutaj bardzo dobrze przyjęci – mówi wyraźnie wzruszona pani Wiktoria. Wypowiadając te słowa, układa dłonie w kształt serca, w ten sposób wyrażając wdzięczność dla naszego miasta. – Ta pomoc jest dla nas bardzo ważna, bo wyjeżdżając z Ukrainy, nie wiedzieliśmy, co dalej z nami będzie – mówi kobieta. Nie ukrywa, że płacze każdego dnia i nocy. – Szkoda naszej Ukrainy, zastanawiamy się co dalej robić. Wiem, że my jesteśmy bezpieczni, ale martwimy się o tych, którzy tam zostali. Jest to duża część rodziny, w tym mama, tata, mąż – wymienia pani Wiktoria. Wspomina czasy, gdy żyli sobie spokojnie w Ukrainie. Kobieta pracowała w zakładzie produkującym cukier, potem też w sklepie, ale kiedyś w Polsce, we Wrocławiu, w firmie produkującej części do samochodów. – Było nam dobrze, żyliśmy jak wy. Nie wiem, dlaczego oni przyszli i wszystko zniszczyli. Putin teraz nie może skończyć, nie po to zaczynał wojnę – mówi pani Wiktoria. Rozpromienia się, gdy pokazuje nam wykonane przez syna świąteczne jajko w barwach Ukrainy. Żegnając się, pytamy, czego im życzyć. – Pokoju w Ukrainie – mówi pani Wiktoria. – Chociaż tu jest nam dobrze, chcemy być w swoim domu. Wszystko było dobrze wcześniej. Kiedy wieczorem patrzę w niebo, jest ono takie spokojne. Czemu u nas nie może być tak spokojne jak w Koninie? Wszystko przez szalony plan Putina – dodaje.