Wycieczkowiec do Nowej
Zelandii wyruszał z Australii. – Nowa Zelandia, to państwo wyspiarskie położone
na południowo-zachodnim Pacyfiku. Składa się z dwóch Wysp Południowej i Północnej.
Stolicą jest Wellington, ale największym miastem jest Auckland, które ma półtora
miliona ludności. Cała Nowa Zelandia liczy
cztery i pół miliona. Mieszka tam tylko cztery
tysiące Polaków, ale my żadnego nie spotkaliśmy. Co ciekawe wyspa jest oddalona
od Australii 1600 km, a od Antarktydy tylko 2400 km. Nowa Zelandia ma 270
tysięcy mkw. powierzchni. Jest najodleglejszym od Polski państwem. Nie ma już
odleglejszego. Głową państwa jest brytyjski
monarcha. Jest 16 regionów, tak jak u nas 16 województw. Główną religią jest
chrześcijaństwo. Natomiast jest tam około 10% katolików. Różnica czasowa między
Polską a Nową Zelandią to tylko 10-12 godzin – opowiada Ryszard Nawrocki. – Nowa
Zelandia jest na pierwszym miejscu najmniej skorumpowanych krajów na świecie.
Podkreślają to sami mieszkańcy i mówią, że przeprowadzane były takie badania. Ciekawostką
jest też to, że z Nowej Zelandii pochodzi Peter Jackson, reżyser Władcy
Pierścieni, słynnej powieści Tolkiena.
Podróż wycieczkowcem z Sydney do Nowej Zelandii trwała cztery dni. – Wyruszyliśmy
w kierunku Wyspy Południowej do Milford Sound. Zatrzymywaliśmy się kolejno w
Doubtful, Dusky i Dunedin. Dunedin jest miastem
związanym głównie z fabryką czekolady. Jadąc w jego głąb, zwiedzaliśmy winnice
z produkcją win i whisky. Następne było Christchurch ze swoimi winnicami.
Później stolica Wellington, Picton i stamtąd Cieśniną Cooka z powrotem do
Australii – opowiada Ryszard Nawrocki.
– Wspaniałe, ogromne wodospady. W ogóle przyroda. Głównie są tam lasy liściaste. Byliśmy w miejscu, gdzie prowadzona jest ogromna pasieka miodu. To miód z drzewa manuka. Ten miód jest jednym z najbardziej wartościowych. Ja przywiozłem malutki słoiczek, zapłaciłem za niego tam 40 dolarów, natomiast tutaj w Polsce taki słoik kosztuje prawie 600 złotych. Miód ma ogromne właściwości lecznicze i odżywcze. Spożywa się go podobno na czczo. Nie wolno podawać go małym dzieciom, do dwunastego miesiąca życia, bo zawiera bardzo silnie witaminy czy minerały. To taka bomba witaminowa – mówi. Dodaje, że Nowa Zelandia słynie z hodowli owiec i bydła, ogromnych winnic produkujących wina. Jest jednym z największych eksporterów drewna. Opowiada też o to Mauorysach. To najstarsze plemię Nowej Zelandii. Jest ich około 10% wszystkich mieszkańców. Teraz żyją w nowoczesny sposób, ale zachowują tradycje, podobnie jak w Australii Aborygeni.
Podczas wycieczki południową częścią Nowej Zelandii zawinęli do miasta Omaka Marae. – Tam odbyło się takie tradycyjne przywitanie nas przez Maourysów. To autochtoniczna grupa etniczna Nowej Zelandii posługująca się językiem maourskim i angielskim. Odbyła się taka święta ceremonia oraz przekazanie gestów pokoju i szacunku. Oni w ten sposób okazują ogromny szacunek, życzliwość i taką formę pokoju. Większość z nich ma tatuaże. Tam była grupa młodzieży od 6 do 12 lat i wszyscy byli wytatuowani. Noszą takie opaski, głównie bez jakichś większych okryć. To rdzenni mieszkańcy, których kultura jest związana z naturą, ze sztuką, sportem, a nas na tej sali przyjęli tańcami. Elementem ich kultury jest to ze są bardzo otwarci i życzliwi. Tam główną dyscypliną sportu jest rugby i jak jest mecz to oni otwierają zawody czy mistrzostwa. Tańcem inaugurują wszystkie ważniejsze uroczystości – tłumaczy.
Oprócz pięknych
krajobrazów, Nowa Zelandia jest też czasami niebezpieczna. – Tam są
groźne
pająki i jadowite węże. Co ciekawe w Nowej Zelandii jadowite węże prawie
wszystkie
są kolorowe. Nigdzie się takich nie spotyka – mówi Ryszard Nawrocki. Ale
mieszkańcy mają instrukcje oraz leki i wiedzą, jak postępować w
przypadku ukąszenia
węża.
Do Nowej Zelandii wycieczkowcem
dopływa się w godzinach rannych. – Rano normalnie odbyła się odprawa. Potem mogliśmy
wyjść czy jechać na ląd po śniadaniu. O 9.00 już nas nie było na statku. Kto
chciał mógł jechać autobusem, taksówką lub podwozili do kolejki, którą można
było wszystko objechać. Wracaliśmy o 17.00, a statek tam cumował i na nas
czekał. I znów przed wejściem odbywała się odprawa celna z paszportami. Kupiłem jedną whisky w winiarni, to została zdeponowana przy wejściu na statek, opisana i
opakowana. I później jak wypływaliśmy już do Sydney, to wtedy tam dopiero mi ją oddano – opowiada.
Jak wyglądał sam wycieczkowiec? – To jest miasto na statku. Ja mieszkałem na 15.
piętrze. A nad nami były jeszcze dwa piętra. Każdy z nas miał swoją dużą kajutę,
z balkonem z widokiem na morze. Można było wyjść w nocy czy wieczorem na taras.
Choćby dla wspaniałego, czystego powietrza. Tam niczego nie brakowało. Był i
teatr, i kino, i dyskoteki, i sklepy, i boisko sportowe, i bieżnia, i jacuzzi,
ileś basenów. Były sklepiki i zakłady usług. Nawet można było buty naprawić,
jakby się coś stało. Ogromna kultura, życzliwość ludzi na tym statku. Tam było
gdzieś około ponad 5 tysięcy ludzi, ale wcale ich nie było widać. Logistycznie
wszystko wspaniale przygotowane – opowiada Ryszard Nawrocki. – To była podróż moja
życia. Od 30 lat marzyłem, żeby pojechać albo do Meksyku, albo do Nowej
Zelandii. Od córki na urodziny otrzymałem taki fajny prezent. I całą rodziną
byliśmy. Polecam i zachęcam do zwiedzenia Nowej Zelandii. Na taką wycieczkę warto
zbierać pieniądze choćby całe życie.