Żniwa zakończone i można
świętować. – Zboża szczęśliwie sprzątnęliśmy. Ludzie się cieszą, że te prace
skończyli. Dawniej żniwa były wielkim wydarzeniem. Brała w nich udział cała
rodzina. Cieszyli się z tych zbiorów, bo plony były na wagę złota. A wiadomo,
że dobre plony pozwalają rolnikom przetrwać cały rok – mówili uczestnicy
spotkania. Ale tegoroczny plon nie był zbyt wysoki. – Były przymrozki, potem
susza i te ziarna nie są tak wykształcone, jak powinny być. Kłosy nie są
wypełnione, ziaren brakuje.
KGW w Marianowie (gmina
Ślesin) zaprosiło gości, by świętować zakończenie żniw. – Lubimy się spotykać i
się cieszyć. Teraz żniwa w pięć dni się przeprowadzi, a kiedyś trzeba było
stawiać snopki i stogi. Później maszyną młócić. No i jedzenie było nie tak jak
teraz. Ciężej było niż teraz. Trzeba było wcześniej wstawać za chłodu. Później
tata kosą kosił. A my podbieraliśmy na takie kubeczki, a mama wiązała w snopeczki.
Każdy kłos kiedyś był zbierany. Później mendelki się ustawiało i stóg się
stawiało. Pamiętam jak dziś. To były piękne dni. A teraz młodzież nie pamięta, nie
wie co to żniwa. A my kiedyś pomagaliśmy. Młodzież jest nienauczona. Teraz
wszystko robi maszyna – opowiadali.
– Rolnicy, którzy mieli dużo ziemi, sami nie kosili, mieli najemców, którzy u nich pracowali. Kiedyś przede wszystkim ludzie kosili kosami. Wstawali wcześnie rano, o czwartej. I klepali kosy (ostrzyli – przyp. red.). Wtedy jeszcze było chłodno. No i jak już tę kosę poklepali, uszykowali wszystko, brali ją na ramię i szli na pole. Dwóch, trzech czy czterech kosiarzy, a za nimi panie, co podbierały. Kosili zboże do podobiadku, który przyniosła gospodyni. Później znowu trochę pokosili i szli na obiad. A obiady nie były takie jak teraz. Gospodyni tak robiła, żeby kosiarze dostali coś chłodnego. Były ziemniaki, mizeria, zsiadłe mleko, krychane kartofelki. Chodziło o to, żeby było chłodne, żeby ci ludzie trochę się ochłodzili. Do tego jak było bardzo gorąco, to wzięli sobie trochę wina i dolali do niego wody. Jak się tego napili, to się nie pocili. Takie były kiedyś żniwa. Wszystko było skoszone, powiązane, później ustawiane w takie mendle, kupki i za jakiś czas wozili je do stodoły albo w stogi. I jeszcze musiało tam upłynąć ileś czasu i później się to młóciło, ziarno się wywiało. Później zawoziło się do młyna i przemieliło na mąkę – opowiadał jeden z uczestników uroczystego pożniwnego obiadu. – Później były dożynki, ale dożynki to nie polegały na tym, że pan się cieszył, że sprzątnął zboże i będzie miał pieniądze. Z dożynek najwięcej się cieszyli ludzie biedni, którzy pracowali u tych panów. Jak były dożynki, to coś im tam skapnęło. Mogli się najeść do syta coś lepszego. Na tym polegały dożynki. A nie to, że się pan cieszył, że sprzątnął dużo. Pan to miał pieniądze. A biedota cieszyła się z tego, że coś dostała. Tak to się wszystko odbywało.
Zupełnie inaczej. – Dużym kombajnem dwadzieścia hektarów w dwa dni wymłócone. Słoma, pięćset snopków, następne dwa dni. I można na piąty dzień żniw już dożynki robić. My akurat ziarna nie sprzedajemy. Na paszę idzie większość i jeszcze dużo zostaje też na wiosnę. Czekamy na lepszą cenę – mówił młody rolnik.
– Paniom, które ten obiad przygotowały, wypadałoby też podziękować. Tak pięknie wszystko zorganizowały. Podziwiamy je, naprawdę wielki szacun dla nich, że im się chce i takie rzeczy robią – podkreślała uczestniczka spotkania.