W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Browar 18.06-04.08.2025

Aktualności

Amerykańska przygoda Romana Latanowicza

2024-03-30 13:16:14
Hubert Graczyk
Napisz do autora
Amerykańska przygoda Romana Latanowicza

Praca na farmie, w markecie, w trasie i firmie zajmującej się organizacją dużych imprez. Tak w skrócie można opisać amerykańską przygodę Romana Latanowicza, który w czasach PRL-u wyleciał do Stanów Zjednoczonych. Spotkaliśmy się z nim, aby powspominać stare dzieje.

Roman Latanowicz jest pasjonatem żeglarstwa. Stoi na czele Konińskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Prowadzi także swoją firmę. Jest absolwentem Wydziału Mechanizacji Rolnictwa Akademii Rolniczej w Poznaniu. To właśnie po ukończeniu tej uczelni po raz pierwszy udał się do USA. Odbywał tam dwunastomiesięczną praktykę zawodową. - Płacono nam kilkaset dolarów kieszonkowego miesięcznie oraz kierowano do odbycia praktyki do amerykańskiej farmy lub firmy związanej z rolnictwem, mechanizacją rolnictwa, ogrodnictwem itp. na przestrzeni kilku stanów amerykańskich – mówił o swoim pierwszy doświadczeniu zawodowym w Stanach Roman Latanowicz. – Byłem tym szczęśliwcem, że farma na którą zostałem skierowany była jedną z najstarszych na wschodnim wybrzeżu USA, położona nad zatoką oceaniczą w odległości około 170 km od Nowego Jorku. Właścicielami byli bardzo sympatyczni amerykanie wywodzący się z pradziada z Holandii. Wtedy też nawiązałem mnóstwo kontaktów i znajomości – kontynuował. Po kilku miesiącach od przybycia do USA odwiedziła go jego żona. - Zdążyliśmy wspólnie zwiedzić trochę stanów. Żona miała opuścić Amerykę 13 grudnia 1981. Okazało się to niemożliwe, bo wprowadzono w Polsce stan wojenny. Odleciała dopiero w połowie stycznia 1982 r. Ta sytuacja była bardzo stresująca, bo w Polsce zostały nasze małe wówczas dzieci – powiedział.

Drugi pobyt w Ameryce był znacznie dłuższy. Roman Latanowicz rozpoczął pracę w firmie zajmującej się budową nowej farmy winorośli. Potem sprzedawał w supermarkecie, którego właścicielem był Polak. Po pół roku stała się ona dla niego monotonna. Podjął się nowej pracy, która jak się potem okazała, było jego najciekawszą. Firma, w której się zatrudnił, zajmowała się przygotowywaniem infrastruktury dla różnego rodzaju okolicznościowych imprez- Obsługiwaliśmy wesela, produkcje filmowe, koncerty, festiwale, urodziny i wiele różnych innych imprez. Nasza praca polegała na stawianiu dużych, czystych, białych namiotów, kompletnym wyposażeniu ich w stoły, krzesła i inne niezbędne akcesoria np. zastawy, szkło, przenośne bary. Ogradzaliśmy także miejsca takiej imprezy, łącznie z budowaniem tymczasowego kościoła przy wielkich weselach. Najczęściej pracowaliśmy dla bardzo bogatych ludzi – wyjaśniał Roman Latanowicz.- W Ameryce takie przyjęcia pod namiotami były wtedy bardzo popularne. Rozstawiano je również, gdy była słoneczna pogoda, na wypadek, gdyby się rozpadało. Były to zazwyczaj bardzo liczne imprezy z udziałem 300-600 osób, ale krótkie. Taki zwyczaj w Ameryce. Wesela potrafiły trwać tylko cztery godziny. W Polsce ludzie bawią się do rana – dodał.

Najczęściej firma, w której pracował Roman Latanowicz, obsługiwała imprezy w Long Island. To wyspa o długości około 200 kilometrów z rozlicznymi zatokami i wysepkami. Początek wyspy - Brooklin jest dzielnicą Nowego Jorku. Zamieszkiwana głównie w części wschodniej nad oceanem przez bogatych ludzi. Z racji położenia, Roman Latanowicz często odwiedzał Nowy Jork, a także mógł oddawać się pasji jaką jest żeglarstwo.

W firmie dość szybko awansował. Zaledwie po czterech miesiącach został jej menadżerem. - To ja zarządzałem całym zatrudnionym tam personelem, składającym się z kilkunastu pracowników, wśród których było również kilku Polaków. Roboty mieliśmy sporo i to każdego dnia w innym miejscu, często nad samym oceanem i okolicznych wyspach - powiedział. Poza sezonem, który trwał od kwietnia do września, prowadził firmowy sklep. Podczas tego czteroletniego pobytu w Stanach pracował również jako zawodowy kierowca.

W pobycie w USA najtrudniejsza dla niego była rozłąka z rodziną. - Mimo, że dobrze zarabiałem i praca sprawiała mi dużo satysfakcji, to tęskniłem za żoną i dziećmi. Próbowałem ich ściągnąć do Stanów, ale mimo wielu prób trudno było wówczas dostać paszporty dla rodziny. Przez cztery lata nie mieli ojca i męża. Nikomu nie życzę takiej sytuacji. Sam też, gdybym znalazł się znowu w podobnym położeniu, już nigdy bym jej nie powtórzył – zaznaczył Roman Latanowicz. Do Polski wrócił w październiku 1987. Z Montrealu do Gdyni przypłynął ostatnim rejsem oceanicznym statku Stefan Batory.

Pobyt w Ameryce wspomina bardzo dobrze. Zdobył wiele cennego doświadczenia zawodowego, poznał inną kulturę, zwiedził Stany Zjednoczone, a także nawiązał wiele cennych znajomości, które pielęgnuje do dzisiaj. Część jego znajomych, podobnie jak on, wróciła do Polski. Inni zostali w USA. Jak powiedział nam na koniec naszej rozmowy, tutaj jest jego rodzina i kraj, i tutaj chce mieszkać.