W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Shootersss

Aktualności

W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego

2023-03-08 12:02:29

W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego

Wywiad ze Stanisławem Leniem, nestorem konińskich przewodników turystycznych PTTK, przeprowadziła Wanda Gruszczyńska.

– Panie Stanisławie. Spotykamy się w Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego. To branżowe święto zostało ustanowione w 1989 r. podczas III Konwencji Światowej Federacji Stowarzyszeń Przewodników Turystycznych (WFTGA) i odtąd obchodzone jest corocznie 21 lutego w kilkudziesięciu krajach świata. Jest to ciekawa forma docenienia niezwykłego zawodu przewodnika turystycznego – osoby, która zaprzyjaźni nas z nowo odwiedzanymi miejscami, pozwalając poznać ich kulturowo-historyczne dziedzictwo, a także ciekawostki i tajemnice. A kiedy Pan rozpoczął swoją przewodnicką przygodę?

– Do konińskiego Oddziału PTTK wstąpiłem 25 kwietnia 1983 r. Niedługo będzie 40 lat! Dwa dni wcześniej zdałem eksternistycznie egzamin przewodnicki. W komisji był Izydor Garbaciak, ktoś z Kalisza, ktoś z Poznania i Janina Foryńska (wtedy prezes Zarządu Wojewódzkiego PTTK). Nie byłem na szkoleniu przewodnickim, ale uczyłem się sam. Pytali mnie o Konin, Stare Miasto – miejscowości, które dobrze znałem. Zdałem. Uzyskałem uprawnienia na ówczesne województwo konińskie. Ruszyłem w świat, a to było moim marzeniem. W 1986 r. rozszerzyłem uprawnienia na szlak piastowski.

– Skąd wzięła się u Pana pasja poznawania świata i podróżowania?

– Kiedy byłem dyrektorem wojewódzkim RSW Prasa-Książka-Ruch przychodził do mnie Mieczysław Bill, dyrektor PKS. Współpracowaliśmy ze sobą, bo wszystkie kioski RUCH sprzedawały bilety PKS. W II połowie lat 70. XX w. dostał nowoczesny autokar jugosłowiański i organizował dla swoich pracowników wycieczki po krajach tzw. demokracji ludowej. Zapraszał mnie na te wyjazdy. Jak się zorientowałem, że to jest taka pasja, zaraziłem się turystyką. Pomyślałem, że ja też mogę jeździć po świecie. Kiedy zmieniła się moja sytuacja rodzinna, Jerzy Jaworski namówił mnie na pracę w charakterze przewodnika. Kilka lat pracowałem na pół etatu i zajmowałem się kinami, a w wolne dni prowadziłem wycieczki. Jeździłem z biurami turystycznymi m.in. ORBIS, Gromada, BORT PTTK, KONTUR czy Eurokon. Większość z nich to już historia.

– W jaki sposób uzupełniał Pan doświadczenie zawodowe?

– Moją pasją było czytanie. Do każdej podróży przygotowywałem się studiując przewodniki i mapy. W ciągu wielu lat zgromadziłem obszerną bibliotekę przewodników, bedekerów, map i informatorów. Kiedyś nie było internetu, wiedzę zdobywało się od kolegów lub z książek. Z czasem uzyskałem uprawnienia pilota wycieczek krajowych, zagranicznych, a także przewodnika po Warszawie, Gdańsku, Toruniu i innych.

Kiedy Izydor Garbaciak był prezesem koła przewodników PTTK w Koninie, ja zostałem jego zastępcą. Często wysyłał mnie w zastępstwie do Poznania. Tam spotykałem Włodzimierza Łęckiego, doświadczonego przewodnika i instruktora krajoznawstwa. Dużo skorzystałem z jego szkoleń.

– Czy specjalizował się Pan w szczególnych rodzajach wycieczek, czy potrafił Pan zadowolić różnych klientów?

– Chętnie oprowadzałem wycieczki szkolne. Częste kierunki wyjazdów szkolnych to były Pałuki, Poznań, Toruń, Cieszyn, Kraków, Warszawa, Karpaty czy Sudety. Znałem legendy o diable weneckim, legendy wielkopolskie, śląskie. Opowiadanie legend zawsze poruszało dzieci i łatwiej zapamiętywały zwiedzane miejscowości. Gdy zaczynałem jeździć, dzieci były grzeczne. Stopniowo się to zmieniało, pojawiały się papierosy, alkohol i nawet narkotyki.

Mało który przewodnik lubił jeździć na wycieczki dla nauczycieli. Mają oni taką chorobę zawodową, że zawsze muszą mieć rację. Po powitaniu informowałem, że jestem przewodnikiem z rodziny nauczycielskiej, znam ich przypadłość i nie należy mi dyktować. Z reguły to skutkowało.

Lubiłem też wycieczki zakładowe. Podczas tych wycieczek poznałem mnóstwo ważnych osobistości. Często jeździliśmy do krajów socjalistycznych. W Pradze byłem z 50 razy. W PRL-u częste były wycieczki handlowe, do Turcji, Austrii czy Związku Radzieckiego.

– To była specyficzna klientela.

– Na wycieczki handlowe namówił mnie Izydor Garbaciak. Trzeba było mieć wiedzę o najtańszych parkingach, o punktach wymiany towaru i wiedzieć, jak przygotować grupę do przejazdu przez granicę, bo celnicy zdawali sobie sprawę z celu wyjazdu. Miałem kiedyś taki przypadek w Wiedniu, że musiałem odejść na chwilę od autokaru. W tym czasie podeszli mężczyźni, którzy udawali handlarzy i zebrali do worków wszystkie lagi papierosów. I w tym momencie oznajmili „Polizei!” Uciekli, a wszystko przepadło! A to byli złodzieje udający policję.

– Czy miewał Pan kłopoty z uczestnikami?

– Raz zdarzyło mi się, że zostawiłem dwie panie w Wiedniu. Już byliśmy gotowi do odjazdu, gdy zapytały mnie, czy mogą wyjść do toalety. Pozwoliłem, ktoś mnie zagadał, a za kilka chwil pytam uczestników, czy są wszyscy. Wycieczka potwierdziła, odjechaliśmy. Gdy byliśmy na autostradzie, ktoś zapytał „A gdzie są te panie?” Zrobiło mi się i zimno, i gorąco. Po kilku kilometrach zawróciliśmy i tylko myślałem, żeby one tam jeszcze stały. Stały, ale do końca podróży nie odezwały się słowem. Bałem się, że naskarżą na mnie w biurze turystycznym, ale ku mojemu szczęściu powstrzymały się. A wtedy nie było telefonów komórkowych, więc wyobrażacie sobie Państwo mój niepokój.

– Za Pana kariery przewodnickiej urosło centrum pielgrzymkowe w Licheniu. Jak wpłynęło ono na pracę przewodników?

– Na pielgrzymki do Lichenia namówił mnie Jan Rusin. Początkowo wizyty w Licheniu odbywały się w tajemnicy. Uczestnicy zwiedzali Konin, kopalnię, a po cichu prosili o zboczenie do Lichenia. Byli bardzo zadowoleni, gdy mogli 2-3 godziny spędzić w sanktuarium. Po tym, jak PZPR przestała być przewodnią siłą narodu, wycieczki do Lichenia stały się oficjalne, a licheńska baza turystyczna rozwinęła się.

– A jak układała się współpraca z kierowcami?

– Z kierowcami trzeba było dobrze żyć. Na dłuższe wyjazdy jechało dwóch. Zdarzały się awarie autobusów i opóźnienia w programie. Wspólnie staraliśmy się temu zaradzić.

– Czy spisał Pan swoje wspomnienia z podróży?

– Podróżując, w drodze, nie mogłem pisać. Jedynie czytałem. Do tej pory niechętnie piszę. Jurek Jaworski (podróżnik, właściciel biura turystycznego ORBIS, harcerz) pytał mnie: Dlaczego ty nic o swoich przygodach nie napiszesz? Podczas wycieczek z handlarzami miałeś mnóstwo przygód. Ale w autokarze nie ma jak pisać.

– Kiedy przestał Pan oprowadzać wycieczki?

– W 2014 r., kiedy skończyłem 81 lat uznałem, że już dosyć. Nadal kocham turystykę. Do dzisiaj wchodzę w internet na portale turystyczne i oglądam, co się zmieniło w odwiedzanych przeze mnie miejscach od czasu mojego pobytu.

– Dziękuję za rozmowę.

W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego
W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego
W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego
W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego
W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego
W Międzynarodowym Dniu Przewodnika Turystycznego