To miała być rozmowa o pasji. Rzeźbieniu, struganiu, ozdabianiu. I dzieleniu się z innymi. Szybko jednak okazało się, że 85-letni pan Marian to człowiek orkiestra. Śpiewa, tańczy i robi wszystko, żeby udowodnić sobie i innym, że wiek nie przeszkadza w podbijaniu świata i… kobiecych serc. – Przeżywam drugą młodość i chyba się zakochuję! Chciałbym dożyć chociaż stu lat, a potem? Potem to już leci w dół – komentuje uśmiechnięty od ucha do ucha senior.
Marian Niedźwiedzki pracował w konińskiej kopalni, potem FUGO. W tak zwanym „międzyczasie” – na placu montażowym w NRD – przy produkcji przęseł kolejowych. Już wtedy uznał, że metal to świetny materiał nie tylko do budowy konstrukcji, ale także do ozdoby. – W odlewni miałem do czynienia z mosiądzem. Rzeźbiłem w nim – mówi. – Powstawały świeczniki. Potem przeniosłem się na żelazka, malutkie mosiężne i duże żeliwne. Dwa lata chodziłem po wsiach i takich szukałem. Były też moździerze, młynki do kawy.
W pomieszczeniu gospodarczym powstawały prawdziwe cuda. Szafki na buty, do łazienki. Dzięki znajomości z leśniczym Antkiem, pan Marian dał upust fantazji w rzeźbieniu w drzewie. Spod dłuta, heblarki i szlifierki rodziły się stoliki, półeczki, rozmaite figurki.
Gdy trzy lata temu panu Marianowi zmarła żona, córka poradziła, żeby z Genowefy, w gminie Krzymów, gdzie mieszkali, przeniósł się do Konina. – Mówiła „co będziesz siedział sam!”. Zgodziłem się – przyznaje senior.
Mieszkańcy bloku przy ulicy Wyszyńskiego szybko zauważyli obecność nowego lokatora. Na podwórku pod drzewami wyrosły dorodne borowiki i muchomory, w kolorowych kwietnikach egzotyczne kwiaty. Po drzewach wspinają się gigantyczne biedronki, a ścianę wiaty śmietnikowej ozdabiają motyle i ptaki. Bajkowa przyroda nieraz stawała się celem wycieczek przedszkolaków.
– Gdy ludzie w śmietnikach wystawiali meble, to wyrywałem sklejkę – mówi pan Marian. – W piwnicy mam wyrzynarkę. Rysowałem ptaszki, wycinałem, malowałem. Większe rzeźby powstawały jeszcze w garażu w Genowefie, gdzie miałem heblarkę, tokarkę, wiertarkę.
Niektórym tak bardzo spodobały się ozdoby przy Wyszyńskiego 6, że postanowili je zabrać do domu lub ogrodu. Smuci to nieco pana Mariana, ale zapowiada, że nie zrezygnuje.
Na smutki pan Marian znalazł zresztą skuteczne lekarstwo. Pomogła córka, która zapisała tatę do Klubu Seniora w Drużbie przy KSM. Szybko okazało się, że samotny wdowiec stał się prawdziwą gwiazdą zespołu wokalnego. – Jak zacząłem podśpiewywać, to pan przy pianinie, który uczy śpiewu, stwierdził, że zmarnowałem talent – mówi pan Marian. – Dziewczyny, z którymi śpiewam, żartują, że je zagłuszam, a pani kierownik, że nawet przez ścianę i zamknięte drzwi mnie słyszy. Kiedy zastanawiałem się, czy nie przenieść się do chóru w KDK, bo mnie tam namawiali, to kierowniczka „Drużby” powiedziała, że jak odejdę, to jej cały chór odejdzie. Przekonała mnie. Zostałem.
W kwietniu tego roku pan Marian postanowił spróbować swoich sił w klubie tanecznym. – Nie umiem za bardzo tańczyć, ale podobało mi się – przyznaje. – Są tam dziewczyny, które lubią żarty. Przycisnąłem a to jedną, a to drugą. Udawałem, że kurcz mnie chwycił i nie mogę jej puścić. „Patrz, wszystkie chciałby poderwać, ale chyba żadna mu nie pasuje” – komentowały dziewczyny.
„Ochy” i „achy” w kierunku pana Mariana sypią się na okrągło. – Jak chodzę na tańce, to zawsze zakładam krawat, bo to szacunek dla kobiet – mówi pan Marian. – Na Andrzejki zabrałem świecznik, światełko stworzyło romantyczny nastrój. Wziąłem też dwie butelki nalewki, roladę, cukierki czekoladowe, kwiatki i ptaszki. Poukładałem na stolikach. „Panie Marianie, takich dekoracji to jeszcze u nas nie było” – usłyszałem. Dziewczyny od razu chciały, żebym zrobił coś dla nich. Jagoda miała imieniny. Cały tydzień siedziałem w piwnicy wieczorami, ale wyszła piękna gałąź z pięcioma ptaszkami, astrami, co kwitną na jesień, muchomorkami i grzybkami. Dla Krystyny zrobiłem pszczółkę Maję. Cesiu, co z nami śpiewa, pomaga mi zdobywać sklejki, bo niektóre meble na śmietniku mają tylko płytę pilśniową, a ta się nie nadaje.
Każde spotkanie, nawet w drodze do „Piekusia”, ławce na konińskim „Ciechocinku”, czy skwerze przy fontannie jest dla pana Mariana okazją do zawarcia nowej znajomości. Senior śpiewa na ulicy, żartuje, a nawet umawia się na kawę. – Gdy dziewczyny mnie zapraszają, to zawsze zaznaczam, że nie wejdę wyżej niż na drugie piętro, i że… nie uprawiam już seksu, bo miałem operację prostaty! Co się będę wstydził, gram w otwarte karty, żeby dziewczyny wiedziały – śmieje się senior.
Na zarzuty, że żona nie żyje zaledwie od 3 lat, pan Marian mówi krótko. – Była dla mnie aż za dobra, kochałem ją, ale jej nie wskrzeszę – wyjaśnia. – Muszę żyć dalej. A skąd biorę radość i optymizm? Nie wiem. To na pewno też zasługa córki, która o mnie dba – tłumaczy senior, który na każdym kroku radością stara się zarażać innych. Udało mu się to nawet na stole operacyjnym.
– Pielęgniarka, która szykowała mnie do zabiegu zaczęła mruczeć „Bolero Miłości”. Też zacząłem. Wtedy ona włączyła telefon z melodią: „Niech pan śpiewa, bo nie zdąży skończyć”. Faktycznie zasnąłem śpiewając – wspomina pan Marian. A po operacji wcale nie zamierzał leżeć w szpitalu. – Na drugi dzień było święto seniora. Wyszedłem na własne żądanie. Szkoda czasu na szpital – opowiada.
Dowcip, otwartość do innych, kultura, szacunek dla kobiet połączony z niewinną rubasznością. Pan Marian świetnie sobie radzi w podbijaniu damskich serc. – Dla jednej dziewczyny w kwiaciarni kupiłem kwiatki i pocztówkę, na której napisałem: „Róże przekwitną, a przekwitły bzy, lato odeszło i jesień przyszła, ale jesteś ty, wszystkiego najlepszego. Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, jak najmniej smutków, a najwięcej radości” – cytuje senior i zapewnia, że to nie on szuka miłości, ale… miłość jego! – Czy jestem zakochany? Hmmm. Chyba się zakochuję – zdradza.