Uczestnicy spotkania z
chęcią wspominali czasy, kiedy kopanie ziemniaków było w gospodarstwie świętem.
– Ja jeszcze coś niecoś pamiętam jak kiedyś sadziło się ziemniaki, bo mam już sporo
lat. Jak to się odbywało w takich gospodarstwach, które nie posiadały koni? To
były najczęściej gospodarstwa małorolne, należące do chłoporobotników. Na polu,
gdzie miały rosnąć, robiło się ślady. Był taki krzyżak zrobiony i do niego
przybite takie trzy niby-łapy. Jeden człowiek musiał ciągnąć to i robił te
ślady. Później po tych śladach ludzie – ci biedniejsi, którzy nie mieli koni –
sadzili kartofle pod szpadel. Jak to wyglądało? Mężczyzna szedł ze szpadlem z
przodu i robił taki dołek, za nim ktoś z koszykiem, w którym były kartofle
wrzucał je w to zagłębienie, a mężczyzna robił już następny dołek, ten pierwszy
zasypywał. I tak było posadzone nieraz pół morgi. Ludzie nie mieli wtedy innej
możliwości. Później trzeba było to wszystko obradlić. To już trzeba było kogoś nająć
do tej pracy, żeby przysypać te kartofle. Jak urosły i były wykopki, to ludzie
kopali graczkami. Przeważnie robiły to kobiety. Na kolanach musiały każdy
krzaczek ziemniaka tą graczką zahaczyć, żeby kartofle na zewnątrz wysypać i
wyzbierać do koszyka – opowiadał jeden z mężczyzn.
– Gospodynie z ziemniaków przygotowywały najróżniejsze potrawy. Teraz to jest troszeczkę szerszy asortyment. A kiedyś były placki ziemniaczane, kopytka, pyrczoki, dziady, kluski ziemniaczane, tłuczone ziemniaki czy w całości. Klusek śląskich raczej chyba nie było. Przynajmniej u mnie w domu się ich nie robiło. Teraz jest coraz więcej takich różnych potraw z ziemniaków. Ciągle się coś zmienia, troszeczkę się doczyta, troszeczkę się gdzieś człowiek dowie, troszeczkę upiększy – opowiada jedna z pań. Ale zanim się ziemniaki gotowało, trzeba je było najpierw zebrać. – Kiedyś kartofle się podgrzebywało. Tak się to nazywało, kiedy rączkami macało się pod krzakiem, sprawdzało czy są jakieś większe ziemniaki. Wtedy się je wybierało, a resztę przysypywało z powrotem, żeby ta ziemia nie zaschła i żeby mniejsze dalej rosły. Gospodyni podgrzebywała ziemniaki jak gotowała polewkę czy zalewajkę. Właściwe wykopki były wtedy jak łęciny zaczynały schnąć, to się wszystko od razu kopało kopaczką. Ja nie pamiętam, żeby u nas w domu się graczkami kopało, bo już mieliśmy maszynę, taką figaczkę, która rozrzucała kartofle wkoło. Trzeba było jednak pole przygotować, bo jak się zajeżdżało tą maszyną, to konie wydeptywały krzaki. Więc robiło się gołe pole i dopiero się wzdłuż radliny kopało – opowiada.
Wszyscy zgodnie twierdzą, że wykopki to była ciężka praca. – Mieliśmy swoje konie, swoją maszynę i kopaliśmy po trochu. Dzisiaj dwie radliny, jutro dwie, kolejnego dnia trzy. Niektórzy nie mieli tego sprzętu, to chodzili jedni do drugich na tak zwany odrobek. Teraz ta praca jest nieporównywalna do tej kiedyś. Dzisiaj młodzi ludzie by nie wytrzymali takiej pracy, a my jakoś dawaliśmy radę – mówią.