Z igrzysk olimpijskich we
Francji wrócił przed końcem zawodów i opowiedział nam o swoich przeżyciach
podczas największej sportowej imprezy. Michał Roszak, fizjoterapeuta z Konina,
był członkiem sztabu reprezentacji Polski w szermierce. Z Polskim Związkiem Szermierczym
pracuje od 2016 roku, a wcześniej, przez dwa lata, był członkiem sztabu
reprezentacji Polski w piłce nożnej kobiet. W rozmowie z nami opowiedział, jak
wyglądały igrzyska „od kuchni”, z kim ze sportowców robił sobie zdjęcie, a
także jakie są jego dalsze cele.
– Jakie to uczucie być na
igrzyskach?
– To było moje największe
marzenie od 20 lat, odkąd mój tata był na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach
oraz Pekinie, jako trener kadry olimpijskiej szabli kobiet. W marcu
zakwalifikowaliśmy się z reprezentacją florecistek, później związek dokonywał
wyboru, który z fizjoterapeutów poleci na igrzyska. Decyzja zapadła w lipcu i
ja tam się udałem. Niesamowite wrażenie być wśród najlepszych sportowców,
trenerów. Na pewno nie zapomnę tego do końca życia.
– Jak wyglądały warunki w
wiosce? Co z tymi kartonowymi łóżkami?
– Tak, łóżka były kartonowe. W
trakcie igrzysk dostawałem wiele telefonów i zapytań, czy faktycznie tak jest.
One były z twardego kartonu, na to był położony bardzo dobry materac, więc ja
nie odczuwałem żadnej różnicy. Słyszałem, że kilka osób narzekało na warunki,
ale z tego, co wiem, nawet nasi siatkarze nie mieli z tym problemu. Wioska była
wyposażona na sto procent. Mieliśmy do dyspozycji rowery, żeby się
przemieszczać. Jedzenie przygotowane jak najbardziej pod sport, codziennie
łososie, krewetki, owoce morza, indyk, wszystko, co tylko mógł sobie sportowiec
wymarzyć.
– Czy udało się Panu porozmawiać lub zrobić zdjęcie z jakąś gwiazdą,
jak na przykład Kamil Goiński z Igą Świątek?
– Tak, też mam zdjęcie z Igą
Świątek. Nie spała w wiosce, przyjechała dzień po swojej ceremonii medalowej,
każdy mógł sobie zrobić z nią zdjęcie, zamienić kilka słów. Oczywiście
pogratulowałem sukcesów, jak rozmawialiśmy, ale nie zabierałem jej czasu, bo
każdy stał w kolejce, żeby zrobić sobie z nią zdjęcie. Natomiast z siatkarzami prowadziłem
jakieś luźne rozmowy. Mieliśmy taką strefę relaksu, gdzie był stół do tenisa,
dart, leżaki, pufy, więc tam siedzieliśmy i oglądaliśmy inne dyscypliny, jeśli
był na to czas. Także z chłopakami z siatkówki, czy innymi „gwiazdami” nie było
żadnej bariery. Nie odnosiło się wrażenia, że są na jakimś innym poziomie
sportowym. To były luźne rozmowy, więc nie mogę powiedzieć, że jestem kumplem na
przykład Bartka Kurka. Sporo czasu spędziłem jednak z Kamilem Goińskim,
ponieważ znaliśmy się wcześniej ze szkoły i zgrupowań. Trzy dni przed moim
wylotem dojechali trenerzy lekkoatletki między innymi Marek Rożej, trener
Natalii Kaczmarek, z którym miałem najlepszy kontakt, poza oczywiście trenerami
szermierki, a także, chociażby Olek Matusiński, trener sztafety 4x400 i szkoleniowiec
Justyny Święty-Ersetic. Można powiedzieć, że z nimi dwie, trzy noce zarwałem, rozmawiając o sporcie, ponieważ uważam ich za najlepszych trenerów w Polsce, a
nawet na świecie. Poznałem również Marcina Szczepańskiego, szkoleniowca Piotra
Liska.
– Jakie emocje towarzyszyły Panu po brązie szpadzistek?
– Na co dzień pracuję z
florecistkami, ale oczywiście ze szpadzistkami znam się bardzo dobrze i z
trenerami również. Rozmawialiśmy o tym, że w ekipie panuje bardzo bojowa
atmosfera, ale dziewczyny są lekko zestresowane, więc powiedziałem trenerom, że
to my, jako sztab, musimy przekazać im tę pozytywną energię. Słynę z
rozluźniania atmosfery. Jak to moje florecistki mówią, ja jestem takim
„atmosfericiem”, starałem się motywować dziewczyny. W starciu z Francuzkami
były wielkie emocje. W sali było 7 tysięcy osób, a polskich kibiców może z 50,
ale było ich słychać tam na dole. Mecz z Chinkami to były niesamowite emocje. Też
poczułem taki lekki stres, bo wiedziałem, o co dziewczyny walczą. Starałem się
krzyczeć i dopingować. Po zdobyciu brązowego medalu od razu wbiegłem na salę i
zacząłem się cieszyć z dziewczynami. To było niesamowite przeżycie. Otrzymałem
gratulacje od dziennikarzy, dostałem ponad 100 SMS-ów od rodziny, sąsiadów,
przyjaciół. Nie spodziewałem się takiego odbioru naszego sukcesu. Przede
wszystkim sukcesu dziewczyn, ale one powtarzały, że są tacy cisi bohaterowie,
jak trenerzy czy fizjoterapeuci.
– Czy 10 medali zdobytych przez Polskę to dobry wynik?
– Wiele osób pytało mnie, ile
medali zdobędziemy. Ja mówiłem, że dziesięć to będzie optymalna liczba i akurat
się udało rzutem na taśmę. Wiem, że Radosław Piesiewicz, prezes PKOl-u, wpisał
liczbę 16, ale nie było to do końca realne. Dziesięć medali po tym, jak
widziałem, jak świat trenuje, jak poszedł do przodu, to myślę, że my zostaliśmy
może trochę w tyle, ale to już nie mnie to oceniać. Spodziewałem się, że kto
inny zdobędzie te medale, ale 10 to jest takie minimum. Brakło na pewno dwóch,
trzech złotych krążków, żeby jeszcze podskoczyć w klasyfikacji.
– Jaki jest teraz Pana cel po igrzyskach?
– Pomieszkać trochę w domu,
przypilnować pracy w klinice. Wybieram się na zgrupowanie z kadrą floretową
juniorek do Zakopanego, a że mogę zabrać żonę i córkę w góry, chcę spędzić
trochę czasu razem z nimi, a przy okazji popracuję. Na pewno będzie dłuższa
przerwa od reprezentacji. Muszę naładować baterie.
Źródło zdjęcia: FB/Michał Roszak