Młodsza 10-letnia Zlata już chodzi do szkoły, starsza 18-letnia Vlada – jak dobrze pójdzie – wkrótce rozpocznie studia na filologii angielskiej w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie, mama Jana na razie „ujarzmia” polskie słówka w translatorze. – Dużo rozumiem po polsku, ale jeszcze nie umiem mówić – tłumaczy. Od 8 marca trzyosobowa rodzina z niewielkiej miejscowości o 15 kilometrów oddalonej od Kijowa mieszka w Starym Mieście. – Bardzo nam się podoba gościna – mówi Jana.
Uciekły z kraju w 9. dniu wojny, kiedy to nad ranem obudziły je wybuchy w niedalekich wioskach i miasteczkach. – Stojanka, Bucza, Wasylków… Wszędzie wokół spadały rakiety – mówi Jana. Wraz z córkami zapakowały podstawowe rzeczy do jednej walizki, wzięły plecak i każda po niewielkiej torebce. Decyzja nie była łatwa, jednak ze względu na bezpieczeństwo dzieci w końcu zapadła. Na miejscu zostali dziadkowie oraz brat i siostra kobiety z rodzinami.
Matka z córkami wybrały Polskę. – W 2019 roku byłyśmy w Żyrardowie, a 10 lat temu z mamą w Koninie – mówi Jana. I właśnie ten ostatni kierunek, a konkretniej Stare Miasto, stało się celem podróży wojennych uciekinierek. Dach nad głową zapewniła im rodzina Kurków. – Dawno planowaliśmy z mężem, że pojedziemy pod granicę i przywieziemy uchodźców – mówi pani Monika. – Mamy dom jednorodzinny, a jeden pokój stał niezagospodarowany. Trzymaliśmy w nim kartony. Uznaliśmy, że nadszedł wielki czas, żeby coś z tym pokojem zrobić. W ciągu jednego dnia – z pomocą znajomego, który ma sklep meblowy – załatwiliśmy łóżko, kupiliśmy telewizor, opróżniliśmy szafę i przygotowaliśmy miejsce na przyjęcie gości z Ukrainy. Początkowo sami zamierzaliśmy ich przywieźć, ale dotarły do nas informacje, że niektórzy boją się wsiadać do prywatnych samochodów. Zgłosiłam się wypełniając formularz na kongresie kobiet. Napisałam, że mamy wolny pokój i możemy przyjąć 2-3 osoby. Dwa dni później otrzymałam telefon, że jest mama z dwójką dzieci: córką i synem.
Od tamtego czasu rodzina Kurków spała z telefonami. – Przez dwie doby czuwaliśmy, jak przy małym dziecku – mówi pani Monika. – W końcu umówiliśmy się pod kościołem w Starym Mieście. Z samochodu wysiadła mama z dwójką dzieci, ale jak się okazało z dwiema córkami: 18- i 10-letnią. Zrządzeniem losu moja córka Lena też ma 10 lat. Od kiedy przyjechała Zlata, razem chodzą do klasy, siedzą w tej samej ławce, odrabiają lekcje. Razem też chodzą do Rytmixu, bo jak się okazało Zlata w Ukrainie tańczyła. W Polsce została więc „wkręcona we wszystkie klimaty”.
18-letnia Vlada przed wybuchem wojny studiowała w Kijowie filologię angielską i niemiecką. – Ustaliliśmy, że kijowski uniwersytet jest partnerem Pomorskiej Wyższej Szkoły w Słupsku, jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu jechać aż tak daleko – mówi pani Monika. – Będziemy się starać o miejsce w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie na kierunku filologii angielskiej ze specjalnością języków obcych w biznesie i mediach.
Została jeszcze Jana, która pracowała w Kijowie na kolei (polskie PKP). Myśli o znalezieniu pracy, ale najpierw musi nauczyć się języka polskiego. Pani Monika ma nadzieję, że przy Konińskim Centrum Języków Obcych zostanie stworzona grupa dla dorosłych, młodzieży i dzieci, którzy będą się uczyć polskiego od podstaw.
To plany, a jaka jest teraźniejszość? – Staramy się nie rozmawiać o wojnie, tylko o przyziemnych sprawach: co potrzeba, co kupić – mówi pani Monika. – Byliśmy już rodzinnie na pizzy, wznieśliśmy toast za spotkanie i za spokojne życie.
Mama z córkami próbuje ułożyć sobie życie w Polsce. Od czasu do czasu odwiedzać je będzie mąż i ojciec – zawodowy kierowca TIR-a, który jeździ po Europie. Czy myślą o powrocie do ojczyzny? Na to pytanie zaczynają płakać, nie wiedzą nawet czy ich dom jeszcze stoi. Ale wierzą, że jeszcze będą normalnie żyć. – Dziewczyny są bardzo dzielne – dodaje pani Monika.