W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. X
Browar do 30.11.24

Aktualności

Kiedyś pleciono w każdym domu. Teraz wikliniarstwo to tylko hobby

2022-02-06 07:30:00
Milena Fabisiak
Napisz do autora
Kiedyś pleciono w każdym domu. Teraz wikliniarstwo to tylko hobby

Jolanta i Dariusz Augustyn zajmują się wyplataniem koszyków z wikliny. Mieszkają w Szczepidle, w gminie Krzymów, które jeszcze nie tak dawno temu było… wiklinowym zagłębiem. Teraz ten zawód zamienił się w hobby, które także powoli odchodzi w zapomnienie. By tak się nie stało państwo Augustyn prowadzili w Gminnym Ośrodku Kultury w Brzeźnie warsztaty wikliniarskie. Wzięły w nim udział same panie.

Dariusz Augustyn wyplata koszyki z wikliny od dziecka. – Nauczyłem się tego od mojego ojca – opowiada. Jak mówi, 20 lat temu w Szczepidle nie było takiego domu, żeby nie zajmowano się wikliniarstwem. – W całej okolicy tak było – Rożek, Grójec, wszystkie miejscowości wkoło z tego słynęły. Nawet z drugiej strony Konina, z Kraśnicy przywozili koszyki. Tutaj działały dwie czy trzy firmy, które je w Szczepidle skupowały. Nie było tygodnia, żeby stąd nie szły dwa TIR-y koszyków. Wszystko się jednak rozleciało. Teraz robimy po trochu. Traktujemy to bardziej hobbystycznie. Ktoś zamówi jeden czy dwa koszyki, to się przysiądzie i zrobi. Dorabiamy teraz tylko, tak żeby pojechać sobie na wakacje, na wycieczkę, wczasy. Już nie robimy, żeby z tego żyć – tłumaczy pan Dariusz.

Pani Jolanta również zajmuje się wikliniarstwem. – Mąż nauczył mnie pleść. Pierwsze koszyczki wychodziły takie jakie wychodziły, ale powoli się nauczyłam. Teraz to nawet szybciej od męża robię – śmieje się. Jak mówią, wyplatanie koszyków jest w tej chwili nieopłacalne. – Był taki okres, że ja nie pracowałem i żona nie pracowała, a budowaliśmy dom i żyliśmy z koszyków. Jak się budowaliśmy to tona drutu kosztowała 100 koszyków. Teraz nie jest człowiek w stanie cztero- czy pięcioosobowej rodziny z wikliniarstwa wyżywić – opowiadają. – Teraz jak pójdę do pracy to zarobię 20 złotych za godzinę, a średniej wielkości koszyk plotę 1,5 godziny za 25 złotych – mówi pan Dariusz. – I to nie jest zysk na czysto, bo jeszcze trzeba wliczyć wiklinę, światło, paliwo. My wiklinę kupujemy, bo nie mamy swojej. W tej chwili jest bardzo droga, za tonę trzeba zapłacić 3-4 tysiące zł – dodaje pani Jolanta. – Wcześniej robiliśmy 20-25 koszyków dziennie. Od rana do wieczora się siedziało we dwójkę. Przez cały tydzień 100 koszyków się zrobiło, albo czasami więcej.

Czy wiklinę trzeba jakoś do wyplatania przygotować? – W tej chwili wiklina po ścięciu jest gotowa do plecenia. Tak jest do maja. Dopiero latem trzeba ją albo parzyć, albo moczyć. Od 15 sierpnia po licheńskim odpuście. Plantacyjna wiklina to wiadomo musi swoje odstać do połowy listopada – wyjaśnia pan Dariusz.

Jak zrobić koszyk z wikliny? Czy potrzeba do tego dużej siły i czy każdy może go wykonać? – Trochę siły trzeba, ale kobieta też sama zacznie koszyk. Najtrudniejsze jest wygięcie pałąka. Dawniej robili do wyginania jakieś maszynki czy stelaże. Ja wyginam go na kolanie – mówi pan Dariusz. Wyplatanie koszyka zaczyna właśnie od tego. – Później wyginamy obrączkę. Na pałąku i obrączce robi się oczko, żeby się trzymało i zbija gwoździkiem. Kolejną czynnością jest dołożenie czterech żeber – po jednym przy obrączce i po dwa przy pałączku z obu stron i stąd się rozplata. Jak się rozplecie po dwie trzy witki na stronę to się pociąga lekko do góry, żeby koszyk złapał kształt. Później znów rozplata się 2-3 witki, dokłada się resztę żeber i można już dalej go pleść. Tych przygotowań trochę jest. Wyplecenie koszyka zajmuje około 1,5 godziny – tłumaczy. – Jak to mówią, wystarczy złapać zasadę. Nawet przy koszyku trzeba trochę pomyśleć, żeby do środka się nie zapleść, a boki zostaną – śmieje się.

Pan Dariusz prowadził warsztaty wikliniarskie. Brały w nim udział same panie, które chciały zdobyć wiedzę na ten temat. – Panie zaczynały swój koszyk od podstaw. Nie dość, że były zdolne to jeszcze bardzo chciały się nauczyć, miały zacięcie. Chciały też coś innego się z wikliny wypleść. Podejrzewam, że gdyby miały wzór i zobaczyły, jak wykonać na przykład pudełko, to by je zrobiły – wyjaśnia pan Dariusz. – Na zajęciach robiliśmy też świąteczny wianek na drzwi – dodaje pani Jolanta, która towarzyszyła mężowi.

Podkreślają, że z wikliny można zrobić wszystko. Opleść wazony, zrobić breloki do kluczy, takie niewielkie koszyczki służą do przechowywania biżuterii, cukierków, czy długopisów. Ludzie chcą teraz ekologicznych rzeczy. Czy zastanawiali się nad tym, żeby robić meble? –To by już się trzeba było na to całkiem nastawić. Nie można by było dodatkowo pracować tylko zupełnie się temu poświęcić. Potrzebne byłyby specjalne kotły do gotowania wikliny, bo to musiałby być biała wiklina, którą gotuje się 10 godzin. Musiałby być konkretny warsztat. Przy koszyku usiądzie się gdziekolwiek i się uplecie. Do mebli dużo miejsca potrzeba – mówią.

Dlaczego według nich wikliniarstwo nie jest już tak popularne? – W latach 2000 polski rynek zalał chiński bambus. Wyparł naszą polską wiklinę. W tamtym momencie Zachód oparł się na tym tańszym nadszedł czas, kiedy zaczęto produkować je z plastiku. Ale teraz wiklina znów wraca do łask. Droga jest, ale wraca – mówią małżonkowie. Państwo Augustyn mają trochę drobnych, sezonowych zamówień. – Około 500 koszyków w różnych rozmiarach. Teraz w okresie zimowym. Najmniejsze koszyczki wstawiamy do kwiaciarni. Najczęściej na wiosnę. Na jarmarkach sprzedajemy, ale rzadko – dodają.

Kiedyś pleciono w każdym domu. Teraz wikliniarstwo to tylko hobby
Kiedyś pleciono w każdym domu. Teraz wikliniarstwo to tylko hobby
Kiedyś pleciono w każdym domu. Teraz wikliniarstwo to tylko hobby