Gdy przyszli na służbę nie spodziewali się, że wrócą do domu dopiero po dwóch tygodniach. Dziś emocje powoli opadają, jednak obaj przyznają, że ta akcja była dla nich prawdziwym sprawdzianem. I to zarówno umiejętności, jak i wytrzymałości. – Najważniejsze, że daliśmy radę i udało się uratować wioskę przed ogniem – mówią starszy ogniomistrz Adam Kaczorkiewicz oraz starszy sekcyjny Michał Andrzejewski, strażacy z Konina, którzy pomagali w walce z pożarami w Szwecji.
Konińscy Strażacy znaleźli się wśród blisko 150 ratowników z Wielkopolski oraz Zachodniopomorskiego, którzy spędzili dwa tygodnie na misji w Szwecji. Do domu wrócili już tydzień temu, ale dzisiaj opowiedzieli o akcji, która – jak przyznali – była bardzo trudna. Nie sprzyjała jej ani pogoda (wysoka temperatura przekraczająca 30 stopni), ani silny wiatr, ani kamienisty teren, na którym pękały opony strażackich wozów. – Byliśmy w pobliżu miejscowości Karbole, w której znajdowało się sto budynków – opowiadali. – Mieszkańcy zostali ewakuowani, a my broniliśmy ich domostw, żeby się nie spaliły. Front pożaru cały czas szedł w naszą stronę. Musieliśmy zbudować linię obrony, która była linią ostateczną. Jakby pożar się poza nią przedostał, to wioska by spłonęła. Na szczęście udało się, a my pokazaliśmy co potrafimy.
Szwedzi byli pod wrażeniem umiejętności polskich ratowników, a także sprzętu. – Początkowo komentowali, że przyjechaliśmy śmieciarkami, i ciekawe co pokażemy, ale jak uruchomiliśmy działka i zaczęliśmy armatami podawać wodę, to byli pod wielkim wrażeniem – wspominają z uśmiechem konińscy ratownicy. – Przyznali, że nie tylko auta, ale wszystkie sprzęty: węże, pompy, mamy ze trzy razy większe niż oni. Mieliśmy okazję zobaczyć wyposażenie ratowników z innych krajów, Danii, czy Niemiec. W niczym od nich nie odbiegamy.
Konińscy strażacy przyznali, że już po przekroczeniu granicy szwedzkiej czuli się jak bohaterowie. – Ciarki przechodziły, łzy się cisnęły do oczu – przyznają. – Wszędzie widzieliśmy polskie flagi i napisy „witamy bohaterów”. A my przecież jeszcze wtedy nic nie zrobiliśmy.
Doniesienia z misji w Szwecji przyciągały przed telewizory miliony Polaków. Rodziny naszych strażaków śledzili każdą informację. – Co trochę dostawaliśmy od nich jakieś zdjęcia z telewizji – przyznają. – A jak wróciliśmy, to wszyscy się ucieszyli, że wreszcie mogą nas oglądać na żywo. Napięcie powoli ustępuje. Wreszcie jesteśmy wśród swoich, przy naszych rodzinach. Wróciliśmy do normalnego życia.
Starszy ogniomistrz Adam Kaczorkiewicz pracuje w straży zawodowej od 2004 roku, natomiast starszy sekcyjny Michał Andrzejewski – od 2011.